Nie było artylerii zmotoryzowanej, bo artylerii poprostu nie motoryzowno. Te kilka nędznych baterii istniało przez kilka lat "tytułem próby". I nie należało "skądś wyskrobywać", tylko najzwyczajniej w świecie wyprodukować. Ciagle tylko coś próbowano i eksperymentowano. Tych "niemożności" stworzenia kilku pełnowartosciowych dyonów zmotoryzowanych nie można traktować poważnie. Wszystko to było, powtarzam, kwestią chciejstwa i wyobraźni.
Nie rozumiem zdania "wystawienie i utrzymanie dyonu motorowego przez pierwszy rok istnienia było droższe niż dyonu motorowego".
Według mojej dotychczasowej wiedzy wystawienie dyonu art. zmotoryzowanej było tańsze niż dyonu artylerii o ciągu konnym. To tylko korzyści finansowe. Dochodziła do tego większa mobilność i oszczędność na obsłudze, a o ilości przewożonej amunicji nawet nie wspominam. Dlaczego więc wobec tak oczywistych faktów nic w kierunku motoryzacji artylerii praktycznie nie zrobiono? Podejrzewam, że oprócz braku wyobraźni zadecydowała również fałszywie pojęta oszczędność. Przecież koni nie trzeba było kupować, były brane drogą poboru.
Posunę sie nawet dalej. Wobec śmiesznie małej ilości artylerii ciężkiej powinna ona być w całości zmotoryzowana, na co bezwzględnie WP było stać. Przykładem niech będzie przeznaczenie ogromnych sum na tzw. premie dla ludzi kupujących samochody okreslonych typów ( żeby je potem można było drogą rekwizycji zmobilizować ). Kwoty na to wyłożone pozwalały na zakup ponad 4 tys. samochodów ciężarowych i ciągników - co było znacznie pewniejszym rozwiązaniem. Mówimy tu o latach 1936 i 1937. Oprócz zmotoryzowania artylerii ciężkiej dałoby to spore ilości wyszkolonych kierowców i mechaników, podniosłoby "kulturę techniczną" WP. Samochód w utrzymaniu był dużo tańszy od konia. Koszty częsci i paliwa były kilkakrotnie niższe niż koszty pielegnacji i utrzymania konia. Koń musi jeść codziennie, a samochód spala paliwo tylko podczas jazdy. Tak, tak....dochodzą garaże i części zamienne. Wyliczenia Departamentu Artylerii wykazują, że i tak samochód wychodził taniej. No....ale było potężne lobby hodowców koni, którzy czerpali ogromne zyski ze sprzedaży zwierząt dla wojska.
Wystarczy się zapoznać z budżetem naszej armii, mozliwościami produkcyjnymi naszego przemysłu, wreszcie ciągłymi "doświadczeniami i próbami" z motoryzacją i owa "niemozność" nie wytrzymuje krytyki, pryska jak bańka mydlana.
Czy znalazłby sie ktoś umiejący dowodzić WJ pancerno-motorową. Jakby się zabrano konkretnie za tworzenie takich WJ w 1936/1937 to nie widzę problemu. Dał radę Maczek, nie gorszy był ( chociaż nie miał okazji się wykazać ) Rowecki. Dołóżmy Rolę-Arciszewskiego, mozna było siegnąć po Saloniego, Mossora i wielu innych.
Docenienie w odpowiednim czasie znaczenia takich WJ pozwoliłoby wypracować zasady ich użycia, wykształcić kadrę i stworzyć WJ pancerno-motorowe zbilansowane, mogące wypełniać stawiane im zadania. Nam nie był potrzebny typ ciężkiej dywizji pancernej, ale coś na kształt niemieckich dywizji lekkich - zdolnych do szeroko pojętej walki manewrowej, nadajacych się zarówno do działań zaczepnych ( oskrzydlenie, wejście w lukę, pościg itp. ), jaki do działań obronnych czy wręcz pełniących funkcję "straży pożarnej". Zresztą, uważam, że nasza taka dywizja lekka posiadająca 2 baony 7TP ( 90-100 czołgów ) byłaby zdecydowanie silniejsza od każdej niemieckiej dywizji lekkiej, a nawet dorównująca niemieckiej dywizji pancernej. Oczywiście pod względem sprzętu pancernego ( gros niemieckich czołgów to modele I i II, z którymi nawet nasze TKS-y z nkm 20 mm mogły się spokojnie mierzyć ).
Mielismy bardzo dobry sprzęt łączności radiowej. Mielismy go mało, bo nasze zakłady nie pracowały nawet na "pół gwizdka". I to samo, co wyżej. Odpowiednio wczesne dostrzeżenie problemu problem ten by rozwiązało. Kwestia takiego a nie innego rozdysponowania środków. Topiono miliony złotych w niepotrzebne lub chybione projekty, o których nie raz tu była mowa. Jakieś "Żubry" ( gdy jest gotowy dobry "Łoś" ), jakieś do niczego nie nadające się lotnictwo towarzyszące, jakieś nieskuteczne i diabli wiedzą na co moździerze 220 mm ( koszt jednego 770 tys, złotych + ciągniki - niby na umocnienia w Prusach

), wieczne "udoskonalanie" tego co już jest dobre, jakieś premie dla indywidualnych nabywców pojazdów mechanicznych, "doświadczalne" zamawianie bardzo krótkich, a więc bardzo drogich serii sprzętu wojskowego i uzbrojenia itp. Jednym słowem "radosna" zabawa w wojsko i obronność kraju. Bez jasno i konkretnie wytyczonego celu i koncepcji. Ot, takie motanie się po pewnym obszarze i niczego nie doprowadzenie do końca. Wszystko na zasadzie, że "jakoś to będzie".
Mozliwości były. Najzwyczajniej w świecie je zmarnowano.
Nie było żadnych problemów technicznych i finasowych, ani kadrowych - o czym tak wszyscy lubią się rozwodzić. Były za to problemy mentalne, dla powyższych zagadnień, jak się okazało, kluczowe.
Żeby to jeszcze polska myśl wojskowa bujała się gdzieś na peryferiach obszaru dotyczącego zagadnień strategii, operacji i wizji przyszłej wojny....Ale nie. Mogliśmy się poszczycić pracami Sikorskiego, Mossora, Saloniego i wielu innych publicystów wojskowych, które to prace czytano i ceniono na świecie oraz korzystano z zawartych w nich myśli i wniosków. Tylko nie u nas.