space
 
Kampania Wrześniowa 1939 | Wojna Obronna 1939 | IV Rozbiór Polski | Kampania obronna 1939 | Polendfeldzug 1939 | Polish Campaign 1939 | Feldzug in Polen 1939

Strona główna 

  

Forum

  

Artykuły 

  

Bitwy i potyczki

  

Organizacja

  

Uzbrojenie

  

Biografie

  

Galerie

   Odwiedź nasz profil na Facebooku i zostań naszym fanem!  

 Kontakt 


Wspomnienia Romana Karczmarczuka - żandarma w Wojsku Polskim w 1939 roku

Roman Karczmarczuk (ur. 25.09.1917 r., zm. w 2000 r. w stopniu p.por., zam. Góra Grabowiec 23, woj. zamojskie - obecnie lubelskie)

 

 

Roman Karczmarczuk (ur. 25.09.1917 r., zm. w 2000 r. w stopniu p.por., zam. Góra Grabowiec 23, woj. zamojskie - obecnie lubelskie)

W dniu 8 listopada 1938 roku zostałem powołany do Wojska Polskiego, do II Dywizjonu Żandarmerii w Lublinie. Według ówczesnych kryteriów potencjalny kandydat na żandarma musiał odpowiadać określonym warunkom fizycznym, intelektualnym i społecznym. Nie mógł być innego wyznania niż rzymsko-katolickie, a opinia o kandydacie była zbierana podczas wywiadu środowiskowego przeprowadzanego przez najbliższy posterunek Żandarmerii.

Cały turnus rocznika 1917 wynosił 23 osoby. Po umundurowaniu zapoznano nas ze służbą oraz prowadzono szkolenie przy pomocy filmów i innych form. Po kilku dniach przeniesiono nas do Centrum Wyszkolenia Żandarmerii (CW Żand.) w Grudziądzu. Drugi Dywizjon trafił do kompanii II. której dowódcą był kapitan Sadziński. Przez trzy miesiące trwał "okres rekrucki". W tym czasie przechodziliśmy szkolenie z zakresu broni piechoty, a także powtarzanie materiału z ostatniego roku szkoły podstawowej Należy zaznaczyć, że około 80% szeregowych posiadało wykształcenie ponadpodstawowe, pozostałe 20% ukończyło tylko szkołę podstawową.

Po okresie rekruckim rozpoczęła się szkoła podoficerska, która trwała 5 miesięcy. Mój II Dywizjon został przeniesiony do kompanii I-szej, której d-cą był kpt. Tadeusz Szymczykiewicz (dostał się do niewoli sowieckiej pod Komarowem, prawdopodobnie rozstrzelany na miejscu lub zamordowany w Charkowie).

Zajęcia składały się jedynie z wykładów, materiał był bardzo bogaty. Obejmował m.in.:

  • Kodeks Karny Wojskowy,
  • Kodeks Karny Powszechny,
  • Prawo Cywilne,
  • Prawo Polityczne,
  • Kryminalistyka,
  • Topografia,
  • przepisy ruchu drogowego oraz regulacja rucham,
  • wiadomości sanitarne,
  • cały regulamin wojskowy, a w szczególności IV cześć,
  • oraz "Służba Żand." .

Poza tym przedmioty z zakresu szkoły ponadpodstawowej, jak: język polski, matematyka, historia, geografia.

Żandarmeria: organizacja struktury

Żandarmeria była organem wojskowym przeznaczonym do utrzymania ładu i porządku w siłach zbrojnych.

Zorganizowana była w dywizjony, plutony, posterunki, oraz CWŻ w Grudziądzu. Dowódcą Żandarmerii był płk Bałaban, dowódcami dywizjonów byli oficerowie sztabowi, dowódcami plutonów oficerowie niższej rangi, natomiast posterunków wachmistrzowie.

Dywizjony mieściły się w każdym D.O.K. Dywizjon miał zasięg na cały obszar D.O.K., był ośrodkiem dowodzenia. Przy każdym dywizjonie znajdował się również pluton do pełnienia służby "egzekutywnej" (tj. patrolowo-prewencyjna, ochrona obiektów wojskowych oraz dochodzeniowo- śledcza).

Wymienione powyżej przedmioty, dzieliły się na poszczególne elementy. Aby to dokładnie i szczegółowo opisać, należałoby poświęcić całą książkę. Należy zaznaczyć, że należało znać poszczególne definicje, rozróżnić przestępstwa ścigane z urzędu, oraz z oskarżenia prywatnego, należało umieć odróżnić zbrodnie od przestępstw pospolitych itp.

Jeśli zaś chodzi o "Służbę Żand.", to należało znać prawa i obowiązki żandarma. Np. "Żandarm w służbie korzystał z prawa wartownika na posterunku, a rozkazy może mu wydawać tylko Jego własny przełożony żołnierz żandarmerii, lub d-ca oddziału do którego żołnierz żandarmerii został przydzielony. Ingerencja Żandarmerii była możliwa jedynie do osób wojskowych, oraz osób, cywilnych zatrudnionych na podstawie kontraktów, co do których ingerencja władz i organów wojskowych była dopuszczalna.

Niezależnie od powyższych zajęć 10-ciu z nas wyznaczonych zostało na kurs konnej jazdy. Jazda odbywała się dwie godziny w tygodniu, w dniach kiedy kompania miała mniej ważne zajęcia, jak w-f, marsze itp.

Końcowy egzamin należało zdać z tematów obejmujących 24 pozycje. Kończący szkołę otrzymali świadectwo-dyplom z wklejoną kompanijną fotografią. Zakończenie szkoły miało miejsce 9 lipca 1939 r., po czym cały turnus II-go dywizjonu wrócił do Lublina.

W Lublinie awansowany już na st.szer. pełniłem służbę patrolową na ulicach miasta, ochronną w budynku D.O.K, przy Placu Litewskim, oraz w samodzielnym referacie informacyjnym przy dawnej ulicy Wyszyńskiego 3. Gdyby nie zbliżająca się wojna której nadejście było przeczuwane, cały młody rocznik byłby rozesłany po całym Okręgu Korpusu.

W tym jednak wypadku zostaliśmy wszyscy w plutonie w Lublinie. Służba patrolowa przebiegała w sposób następujący:

Miasto Lublin podzielone było na tzw. "Obchody". Patrole poruszały się pieszo w tempie 1 km w ciągu 20 minut. Wyposażenie było następujące: kbk, bagnet, torba żandarmska przewieszona przez prawe ramię, a w niej książeczka służby, notes, ołówek, kajdanki (łańcuszki), latarka 3-kolorowa, bandaż. Patrole były conajmniej 2-osobowe w zależności od stanu osobowego plutonu. Starszy stopniem lub "starszeństwem" był dowódcą. Do służby należało być ogolonym, w przepisowym umundurowaniu, buty idealnie lśniące. O gotowości patrolu dowódca meldował u szefa plutonu w kancelarii (u nas u wachmistrza Sukniewicza), Szef po lustracji patrolu wydawał po 5 sztuk ostrej amunicji, którą w wyznaczonym miejscu należało załadować do magazynku, wprowadzając jeden nabój do lufy i zabezpieczając go. Następnie dowódca odmeldowywał się.

D-ca posiadał dokładny plan "obchodu", który był podzielony na poszczególne odcinki. Po opatrolowaniu odcinka należało wpisać do książeczki służby przebieg służby z uwzględnieniem występujących zdarzeń. Szef lub d-ca plutonu chcąc skontrolować dany patrol, i znając jednocześnie plan "obchodu" mógł dokładnie o określonej porze spotkać patrol na danym odcinku. Patrole były wysyłane na "obchody" o różnych porach, nigdy jednocześnie.

Każdy żandarm winien mieć 8 godzin służby na dobę, w tym 1/3 służby nocnej. Nocna służba liczona była od godz. 24:00. Jeżeli chodzi o żołd i wyżywienie, to żandarmi po szkole mieli tzw. "N+100", czyli podwójnie w porównaniu z innymi żołnierzami, w szkole jednak było bez dodatków.

W połowie sierpnia 1939 r. ewakuowano z Grudziądza całe CWŻ do Polski centralnej. Do Lublina przybyło ok. 15 żandarmów - dawnych instruktorów ze szkoły, tak że kilka dni w patrole wyznaczano po 4-5 żandarmów. Jednak już 26 sierpnia dostaliśmy przydział do plutonów polowych (mobilizacja).

31 sierpnia ukazał się ostatni rozkaz dowódcy 2 dywizjonu żandarmerii ppłk Misia. Przytoczę go w całości zeby dać obraz tamtych dni.

Rozkaz dzienny Nr. 25
Lublin,dnia 31.08.1939 r.


1. Apel do żandarmów.
W związku z ogłoszoną mobilizacją, wzywam wszystkich podległych mi oficerów, podoficerów i szer. do wytężonej pracy na powierzonych stanowiskach. Życzeniem moim jest, by wszyscy wytężyli swe siły we wspólnym wysiłku dla dobra Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Niech wróg, zagrażający naszej niepodległości zastanie nas tak przygotowanych, byśmy nie zawiedli nadzieji pokładanych w nas przez Ojczyznę, Naród i Wodza Naczelnego. Niech w naszych pracach i poczynaniach przyświecają nam przykłady męstwa i poświęcenie naszych bohaterów narodowych i niech nam będą bodźcem i wskazaniem jak żyć i pracować dla Ojczyzny należy.

2. Wyznaczenie na stanowiska.
Na stanowiska dowódców plutonów żandarmerii mobilizowanych wyznaczam następujących oficerów służby stałej i rezerwy:
1. na dowódcę plutonu konnego żandarmerii nr 54 - ppor. inż. Brzozow­skiego Mariana,
2. na dowódcą plutonu pieszego żand. nr 108 - ppor. Klajn Jana,
3. na dowódcą plutonu pieszego żand. nr 109 - ppor.- Brończyk Szczęsnego,
4. na dowódcą plutonu pieszego żand. nr 110 - ppor. Kujawiak Władysława,
5. na dowódcą plutonu pieszego żand. nr 111 - kpt. Nipowski Henryka,
6. na dowódcę plutonu krajowego żand. Lublin - kpt. Myślińskiego Piotra.

3. Zachowanie tajemnicy wojskowej.
Przypominam wszystkim podległym mi żołnierzom o obowiązku zachowania tajemnicy wojskowej. Niech wszystkich cechuje powściągli­wość w mowie na tematy wojskowe. Niech każdy pamięta, że zawsze i wszędzie szpieg ma oczy i uszy otwarte. Niech każdy żołnierz żandarmerii nie tylko sam zachowuje milczenie w sprawach wojskowych lecz niech również baczy, by żołnierze innych rodzajów wojska milczenie to zachowywali.
Zwracam wszystkim żołnierzom uwagę, że poza niebezpieczeństwem dla Państwa i wojska jakie może spowodować zbytnia gadatliwość, żołnierz ujawniający tajemnicę wojskową - podlega jednocześnie są­dowi doraźnemu.

4. Przejście z gosp. Pokojowej na wojenną.
Z chwilą osiągnięcia gotowości mobilizacyjnej przez plutony mobilizowane przez tut. dyon, plutony te przechodzą z gospodarki pokojowej na wojenną. Wykonywanie tych czynności polecam oficerowi gosp. dyonu.

5. Odejście na inne stanowisko.
W dniu 31 sierpnia 1939 roku odszedłem na inne stanowisko służbowe. Odszedł również na inne stanowisko dot. mój zastępca.
Wszelkie czynności związane z przeprowadzeniem mobilizacji prze­kazuję II zastępcy dowódcy dywizjonu, który ma je przeprowadzić aż do likwidacji dywizjonu jako jednostki administracyjnej włącznie.

6. Likwidacja dyonu.
W dniu 4 września 1939 roku 2 dywizjon żandarmerii jako jednostka administracyjny ulega likwidacji. We wszystkich sprawach z okresu istnienia dyonu należy zwracać się do dowódcy ośrodka zapa­sowego żandarmerii w Staszowie woj. kieleckie.

7. Pożegnanie
Odchodząc po 11 letniej pracy w 2 dyonie żandarmerii żegnam wszystkich podwładnych mi żandarmów i życzę im powodzenia w dalszej pracy dla dobra Ojczyzny.

Dowódca Dywizjonu
Miś ppłk

 

Kampania wrześniowa

Awansowany do stopnia kaprala zostałem przydzielony do 54 Plutonu Żandarmerii Konnej. Do 9 września mój pluton stał w Ogrodzie Saskim w Lublinie. Konie przywiązane były do drzew, zaś żołnierze kwaterowali w budynku Straży Pożarnej, która miała tam swoje koszary.

Stan osobowy plutonu liczył ok. 70-ciu osób a także dwa tabory. W tej liczbie ok. 5O-ciu żandarmów, plus rezerwiści-szeregowcy z kawalerii lub artylerii lekkiej, odpowiednio dobranych. Dopiero 9 września pluton wyruszył w kierunku Kowla, do formującej się tam zapasowej Wołyńskiej Brygady Kawalerii pod dowództwem pułkownika Pokornego (d-cą plutonu był por. rez. żand. Brzozowski, szefem plutonu wachm. Nocko).

Przemarsz odbywał cię nocą, gdyż lotnictwo niemieckie atakowało zarówno obiekty wojskowe, jak i kolumny cywilne cofające się przed frontem na wschód. 14-go września w miejscowości Zielona 5 km od Kowla pluton zajął kwatery, zaś dowódca pojechał do Kowla meldować się u płk Pokornego. Czekaliśmy na rozkazy. 17-go września nasze tabory udały się do Kowla po żywność i furaż dla koni. Na niebie zaś pojawiły się dziwne samoloty zrzucające ulotki. Były to samoloty sowieckie nawołujące w ulotkach do niestawienia oporu i "skierowania karabinów przeciwko oficerom i burżujskim władzom". Po powrocie taborów dowiedzieliśmy się, że Sowieci są już w Sarnach i lada chwila wejdą do Kowla.
Dowiedzieliśmy się także, że dowództwo wojskowe Kowla otworzyło magazyny wojskowe z żywnością dla ludności, aby nie zajęły ich oddziały sowieckie. Wówczas dowódca plutonu zwołał odprawę, informując o wkroczeniu wojsk sowieckich. Nie wiadomy był charakter wkroczenia, jako agresor czy jako sojusznicy. Na wszelki wypadek należało zniszczyć wszystkie przedmioty i dowody świadczące o tym, że jesteśmy żandarmerią. W przeciwnym wypadku wziętych do niewoli żandarmów Sowieci rozstrzeliwali natychmiast. Musieliśmy więc od tej pory udawać zwykły zwiad konny. Zniszczono legitymacje, sznury, dystynkcje, książeczki służby itp. przedmioty.

D-ca plutonu otrzymał rozkaz skierowania się oddziału w stronę granicy rumuńskiej. Taki też był rozkaz Naczelnego Wodza, aby wojsko nie stawiając oporu uchodziło do Rumunii. Natychmiast skierowaliśmy się w kierunku Włodzimierza Wołyńskiego, a było to 19 września. Dopóki jechaliśmy drogami polnymi nic się nie wydarzyło. Wprawdzie jechaliśmy przez jakieś pobojowisko (spalone samochody, pobite konie) - domniemano, że są to skutki nalotów niemieckich.

Kiedy pluton dojechał do szosy Kowel - Włodzimierz do miejscowości Werba (9 km przed Włodzimierzem), patrol zameldował, że przy mostku stoi jakiś trudny do rozpoznania pojazd. Należy zaznaczyć, że nas szkolono tylko przeciwko czołgom niemieckim, a okazało się że była to tankietka sowiecka, zresztą wyglądało to raczej na wrak niż na pojazd bojowy. Nic nie podejrzewając ruszyliśmy w tym kierunku. Wówczas z odległości około 80 m z tego pojazdu posypała się seria z broni maszynowej. Wtedy wszyscy, bez komendy zeskoczyliśmy z koni, kryjąc się w fosach przydrożnych. Konie nie przyzwyczajone do strzałów (były z mobilizacji) uciekły za wzgórze. My wycofaliśmy się za dom, który stał pojedynczo (była to kolonia).

Wtedy z wioski (ok. 500 m) zaczęto do nas strzelać z pojedynczych karabinów. Pod osłoną tegoż domu wycofaliśmy się około 2 km za wspomniane wzgórze, gdzie konie spokojnie pasły się. Okazało się, że kilka koni jest za dużo. Wiadomo na pewno, że został ranny w brzuch od serii wachmistrz Saganowaki z Grudziądza, którego nie sposób było zabrać, ponieważ przy każdym wychyleniu się zza domu siekli, aż iskry sypały się po szosie. O pozostałych brakujących żołnierzach przypuszczaliśmy, że zdezerterowali - byli to rezerwiści nie żandarmi. Wobec tego po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy się okrążyć Włodzimierz od strony północnej, kierując się do Hrubieszowzczyzny, tym bardziej, że krążyły różne wiadomości, np. że Sowieci zajmują po Bug, a Niemcy cofają się za Wisłę. Między Bugiem a Wisłą miałby powstać protektorat. Działo się to w godzinach południowych 19 września. Wówczas pozbieraliśmy konie i wyruszyliśmy w dalszą drogę nie zatrzymując się i jadąc całą noc.

Bug przekroczyliśmy o godzinie 5-tej rano w Horodle. Most posiadał niewielką przepustowość, gdyż był to most pontonowy, zbudowany przez polskich saperów. Wszystkie mosty uprzednio były wysadzone przed pościgiem Niemców, a na rzece Bug miała koncentrować się obrona.

Wszystkie rozbitki z Polski środkowej kierowane były za Bug. Stąd też ogromna masa różnego wojska, a także oddziały z garnizonów zabużańskich, które nie brały do tej pory udziału w wojnie. Było dużo ludności cywilnej, policji i straży ogniowych. Przed mostem stała żandarmeria kierując ruchem i przed obawą aby nie obciążać zbyt wiele mostu. W Horodle znaleźliśmy trochę placu, gdzie mogliśmy dać koniom popas i sami coś zjeść. Około pół godziny po przejściu plutonu przez Bug, sowieckie czołgi stanęły na moście zamykając przejazd.

Kto z wojska i ludności cywilnej nie zdążył przejść, ten został w strefie działania Armii Czerwonej. Po krótkim odpoczynku w Horodle, zostałem wyznaczony na 12 godz. do pełnienia służby przy sztabie płk. Koca, który to kwaterował w innej miejscowości, Liski Horodelskie. Płk Koc organizował ochotnicze oddziały z rozbitków p-ko wojskom Sowieckim.

W czasie pełnienia wymienionej służby mimo woli słyszałem rozmowy oficerów z płk Kocem. Mówiono że "opór nie ma sensu, gdyż jesteśmy w kotle, w Zamościu są już Niemcy, a za Bugiem Sowieci". Na to płk Koc odpowiedział "Bronimy ziemi chełmskiej przed bolszewizmem". Po odbyciu służby dołączyłem do swego plutonu konno w miejscowości Stefankowice 23.09.1939 r.

Pluton mój zakwaterowany w m. Uchanie w dniu 24-go września kieruje się w kierunku Białowody, Szystowice, Horyszów Ruski, aby spróbować dotrzeć do granicy rumuńskiej. Okazało się, że w okolicach m. Kotlice wojska niemieckie i sowieckie zamknęły pierścień. W tej sytuacji pluton skierował się do lasu Góra-Grabowiec. Po drodze widziałem poczet sztandarowy 1-go Pułku Szwoleżerów oraz masę wojska jadącego i idącego w różnych kierunkach.

W lesie Góra-Grabowiec koło Czartorii nasz pluton został ostatecznie rozwiązany. Dowódca żegnał się z każdym i całował. Do mojego domu było około 2 km. Wróciłem więc na koniu i w pełnym rynsztunku bojowym j. karabinek, szabla, bagnet. Nazajutrz rano zauważyłem bieganie wielu polskich żołnierzy szukających coś do zjedzenia. W końcu dały się słyszeć strzały od strony wschodniej. Nikt nie wiedział kto i do kogo strzela. Po strzałach zaczęły padać pociski artyleryjskie.

Wobec tego wraz z całą rodziną i kilkoma żołnierzami schroniliśmy się do piwnicy. Po około 1 godzinie kanonada ucichła. Natomiast wyraźnie usłyszeliśmy sowieckie głosy "ruki w wierch". Okazało się, że to siepacze sowieccy dopadli żołnierzy polskich. Wielu nic rozumiało rosyjskiej mowy ani też nie znało "bolszewickich metod". Zostali więc zamordowani przez zastrzelenie lub przebici bagnetem. Ogółem w dniu 25-go września Sowieci zamordowali około 40 żołnierzy polskich - większości oficerów. Zdarzył się wówczas taki wypadek, że jeden polskich żołnierzy wyszedł z mieszkania nie orientując się co się dzieje. W ręku trzymał nie dojedzoną kromkę chleba i nie zareagował na hasło "ruki w wierch". Natychmiast został przebity na wylot czterograniastym bagnetem. Takie były skutki paktu Ribbentrop-Mołotow.

Niepełna lista wymordowanych w dniu 25 września w Grabowcu i na Górze-Grabowiec:

  1. kpt. dr med. Henryk Wiślicki
  2. por. Zygmunt Dzierżanowski
  3. ppor. Marian Finto
  4. ppor. Jan Mazur
  5. kpr. pchor. Henryk Kałanowaki
  6. kpr. pchor. Teodor Perczak
  7. kpr. Jakub Orzeł
  8. kpr. Bonifacy Szynkowski
  9. st. szer. Stanisław Janczarek
  10. st. ułan Kazimierz Urban
  11. strz. Jan Garbowski
  12. strz. Jan Komorowski
  13. strz. Józef Kubęrzak
  14. strz. Aleksander Pastwa
  15. strz. Jerzy Wiączek
  16. strz. Jan Dziewałdowski
  17. 21 nieznanych

Do czasu stacjonowania wojsk sowieckich w Grabowcu postanowiłem się ukrywać. Jak mi "donieśli" tutejsi chłopi sowieci mówili, że "nam nie nada waszych sołdatów, nam nużno oficerów, policju grażdańsku i sołdatsku". Po cichu nocą zakopałem karabin i szablę z myślą, że to się jeszcze przyda. Po wycofaniu się Armii Czerwonej za Bug (linia demarkacyjna) do Grabowa weszli Niemcy. Było to w październiku lub w listopadzie 1939 r. Wtedy mogłem się swobodnie poruszać.

Konspiracja i AK

W końcu czerwca 1940 roku przybył do mnie oficer z 2 Pułku Strzelców Konnych z Hrubieszowa w celu zawiązania komórki wywiadowczej. Tym oficerem był prawdopodobnie por. Tadeusz Gierasiński. Ów oficer posiadał wszelkie dane o mnie i rekomendację od mego wuja - też oficera z 2 PSK, płatnika pułku Juliusza Przewłockiego. Zgodziłem się na współpracę w wywiadzie i po złożeniu przysięgi przyjąłem pseudonim "Pistolet". Zadaniem moim było śledzenie ruchów wojsk niemieckich, liczebność i rodzaj broni, a także działalność kolaborantów ukraińskich. Meldunki ze swej pracy zawoziłem do Hrubieszowa (adresu nie pamiętam). Trwało to do drugiej połowy 1942r. Na skutek wielkiej wsypy w Hrubieszowie wiele osób z komórki wywiadu zostało aresztowanych.

Mój odbiorca meldunków szczęśliwym zbiegiem okoliczności uniknął wpadki. Wyjechał z Hrubieszowa i ukrywał się. Na tym kontakty moje się urwały.

W międzyczasie tj. od 1940 roku miałem wiele propozycji w Grabowcu do wstąpienia do oddziału ZWZ, a potem AK. Zawsze jednak dawałem wykrętne odpowiedzi nie zdradzając się do jakiej służby jestem już przydzielony. Po "wsypie" w Hrubieszowie i braku możliwości nawiązania kontaktu z wywiadem wstąpiłem w 1943 roku do kompanii AK stacjonującej w majątku Siedlisko k. Grabowca. Dowódca w/w kompanii był mój kolega szkolny Paweł Runkiewicz ps. "Czarny". W AK przyjąłem pseudonim "Kanar". Dostałem przydział do pełnienia podobnych zadań ale w zakresie lokalnym. Różne grupy rabusiów pod płaszczem partyzantki dokonywały napadów, grabieży itp. na miejscową ludność. Należało ustalać takie fakty, co nieraz bywało bardzo trudne.

Jeżeli chodzi o współpracę z partyzantką sowiecką to była dość poprawna. Otrzymywali od nas żywność i przewodników, my zaś od nich broń.

Jesienią 1943 r. oddział partyzancki Karasiowa stoczył wielki bój z wojskami niemieckimi w lasach strzeleckich. Tam też poniósł olbrzymie straty, a wielu partyzantów zostało rannych. Do naszej placówki w majątku Siedlisko przywieziono 6 rannych Sowietów. Dwóch zmarło, a czterech zostało wyleczonych. Następnie dwóch powróciło do swego oddziału, a dwóch pozostało w naszej kompanii.

Byli to oficer Artiom Kogdżajew i szer. Alosza. Oni pozostali aż do przyjścia frontu i wówczas dołączyli do Sowietów. Zaznaczyć należy, że oddziały AK w Grabowcu i okolicy były bardzo silne. Ponad pół roku żaden Niemiec nie pokazał się w mieście, a powstała nawet nazwa "Wolna Partyzancka Rzeczpospolita Grabowiecka".

Wszyscy czuliśmy się jak w wolnej ojczyźnie, chodziliśmy z bronią oficjalnie, a także wystawialiśmy warty. Niemcy wiedzieli o sile AK i trochę przeceniali ilość partyzantki w Grabowcu, gdyż powstało nawet określenie niemieckie, iż Grabowiec jest "terenem wielkich band" (Grosbandengebit Grabowiec). Konsekwencją tego była pacyfikacja Grabowca.

Wermacht "oczyszczał" sobie strefę przyfrontową. Przed nadejściem pacyfikacji mieliśmy sygnały o przygotowaniach niemieckich na Grabowiec. Wydano więc rozkaz aby w razie akcji Niemców wykonać odskok do lasu zwanego "przednim", na północ od Grabowca. W dniu 12.06.1944 r. byłem dowódcą warty na Górze-Grabowiec i posiadałem służbowego "Diegitariewa". Po usłyszeniu strzałów i warkotu silników od strony Rogowa i Czartori, chwyciłem za rkm i skoczyłem biegiem w stronę Grabowca. Tam się okazało, że droga do lasu jest zablokowana przez Niemców. Od strony Uchań, Wojsławic i Hrubieszowa też otoczono miasto. Widząc, że sytuacja jest tragiczna ukryłem rkm w napotkanym ogródku, sam skierowałem się w kierunku Skomoroch. Po drodze dołączył do mnie znajomy, który przebywał na przepustce jako jeniec wojenny na robotach w Niemczech.

Po przebiegnięciu około pół kilometra ujrzeliśmy czołgi od strony Skomoroch. Po stanowiliśmy się ukryć w wąskim poletku mizernego żyta (około 15 arów) leżącego między dwoma odłogami. Nie było sensu dalej uciekać, gdyż jak się potem okazało ponad dwie dywizje Wermachtu wraz z Ukraińcami otoczyły Grabowiec w pierścień.

W skrawku pola przeżyliśmy całą dobę. W nocy nie można było nawet się poruszyć, gdyż około 50 m od nas stał czołg i co chwilę oświetlał teren rakietami. Dopiero nazajutrz po południu ucichły czołgi i samochody, a dało się słyszeć nawoływanie ludzi. Wyszliśmy z kolegą z tej "mizernej" kryjówki. Okazało się, że Niemcy aresztowali wielu mężczyzn, parę osób zabito - prawdopodobnie zrobili to Ukraińscy policjanci. Oni też rekwirowali bydło.

Do 17 lipca 1944 r. Niemcy zostawili Grabowiec w spokoju. Front zbliżał się bardzo szybko. Przez Grabowiec przechodził 17 lipca. Wtedy to wraz z sąsiadami ukrywaliśmy się w schronie podziemnym. Działalność Armii Krajowej została zawieszona.

Okupacja Sowiecka

Dopiero po wybuchu Powstania Warszawskiego sytuacja uległa ożywieniu. Wtedy to gen. Bór-Komorowski wydał odezwę do wszystkich oddziałów AK z terenów wyzwolonych aby kierowały się do Warszawy na pomoc powstańcom. Rozkaz ten jednak został odwołany gdyż wojska sowieckie rozbrajały oddziały idące na pomoc Warszawie. Aresztowano oficerów a szeregowców wcielano do specjalnych oddziałów idących na front. Jak poprzednio wspomniałem dwóch wyleczonych partyzantów sowieckich pozostało w mojej kompanii AK.

Jak się okazało nie był to wcale przypadek. Po przyjściu Sowietów dowództwo rosyjskie otrzymało od nich dokładne informacje o organizacji AK i jej członkach. Nie pamiętam dokładnie ale było to w czasie gdy Powstanie Warszawskie jeszcze krwawiło ostatkiem sił, doszło do spotkania dowództwa AK z kilkoma oficerami sowieckimi. Działo się to w m. Ornatowice w siedzibie kwatery dowództwa AK i mieściła się tam też Szkoła Podoficerska. Przyjechało do Ornatowic kilku Sowietów z "przyjacielską wizytą". Zostali przyjęci przez dowódców AK z polską gościnnością. Gdy już wszyscy mieli szum w głowach po sporej dawce alkoholu nasi dowódcy poczęli wypytywać dlaczego Rosjanie nie pozwalają oddziałom AK iść na pomoc Warszawie i rozbrajają je. Odpowiedź ze strony sowieckich "gości" była taka: "Na czort wam Warszawa, wot waszych bandierowcy riezut, prijditie zawtra w Hrubieszów a my wam dadim masziny i wy pojedietie unicztożit UPA". Mieliśmy jechać do Sokala za Bug aby likwidować bandy UPA mordujące ludność polską.

Uzgodniono, że oddziały AK zgromadzą się w Hrubieszowie skąd samochodami Sowieckimi pojadą na akcję uśmierzania banderowców. Tak też się stało. Na drugi dzień po "wizycie" zarządzono zbiórkę oddziałów z Grabowca-Góry i okolic. Wszyscy zgłosili się w pełnym rynsztunku bojowym. Ja również ze swoim karabinkiem z września 1939 r., w oficerkach.

W sumie zebrało się ok. 1000 partyzantów oraz kilka taborów z bronią i żywnością. Około godz.8.00 rano (dokładnej daty nie pamiętam) po zdaniu raportu przez d-cę ppor. "Czarnego" (Paweł Runkiewicz) Sowieckiemu majorowi (Kamandir goroda), wszystkie oddziały wymaszerowały w kierunku Hrubieszowa. Po drodze dołączyły oddziały z Bereścia, Mołodiatycz, Trzeszczan, Nieledwi i inni. Około godz. 12-tej kolumna dotarła do miejscowości Lipice - 2 km od Hrubieszowa. Tu zarządzono kilku minutową przerwę na odpoczynek. Po kilku minutach przybiegły do nas dwie kobiety nieco przestraszone mówiąc, że "Hrubieszów jest miastem zamkniętym, nikogo Ruscy nie wpuszczają, a na nasze "przywitanie" czekają gniazda karabinów maszynowych i czołgi". Kobietom udało się przemknąć, aby nas ostrzec. Wkrótce nad nami ukazał się sowiecki samolot (Kukuruźnik). Natychmiast zarządzono odwrót. Kierunek marszu: Nieledew, Czyżowice.

Kukuruźnik cały czas krążył nad kolumną. W miarę jak nasza kolumna dochodziła do majątku Chyżowice tylna straż zameldowała, że jadą za nami w pościgu sowieckie czołgi. Nie wiadomo było co robić. Niektórzy partyzanci chcieli zająć pozycje obronne. Widząc bezsens stawiania oporu dowództwo wydało rozkaz "nie strzelać". W krótkim czasie trzy sowieckie czołgi okrążyły dziedziniec, na którym znaleźliśmy się w luźnej grupie. Z jednego czołgu wyskoczył bojec i oddał serię w powietrze, a następnie rozkazał aby kolumna podeszła w jedno skupione miejsce. Podczas gdy wszyscy zwracali uwagę na tego tankistę jeden z czołgów najechał grupę od tyłu wjeżdżając i miażdżąc ludzi gąsienicami. Byłem od tego zdarzenia ze 2 metry. W tym momencie grupa się rozproszyła i każdy zaczął się chować gdzie kto mógł, około 12 schroniło się do pustego silosu, zarośniętego chwastami, wydawało się nam że tu jesteśmy bezpieczni. Po pewnej chwili Sowieci nas znaleźli. Do wieczora wyłapano około 100 partyzantów penetrując zabudowania dworskie.

Zostaliśmy rozbrojeni, zabrano nam też pasy, prowadzono nas pod bronią poza zabudowania dworskie gdzie odebrano nam dokumenty osobiste i spisano personalia. Na pytanie o stosunek do służby wojskowej odpowiedziałem stanowczo, że w wojsku nie służyłem. Pomny słów d-cy plutonu żandarmerii pod Kowlem oraz zachowania się bolszewików w 1939 roku w Grabowcu, uważałem za najstosowniejsze nie przyznać się do służby w żandarmerii.

Na noc zostaliśmy zaprowadzeni do dworskiej stodoły. Około północy przyszło do nas dwóch wartowników sowieckich z bagnetem na broni. Świecąc sobie latarką zaczęli nas rabować. Zabrali kilka zegarków, buty "oficerki". Mnie udało się zegarek schować, buty jednak zostały zabrane, a w zamian Sowiet mi zostawił brezentowe saperki. Na drugi dzień, a była to niedziela, zarządzono kilkakrotnie sprawdzanie stanu osobowego. Dla nas było to niezrozumiałe, gdyż przez noc pilnowało nas ze dwie kompanie. Dostaliśmy na śniadanie po jednym czarnym sucharze, następnie marszem dwójkami popędzono nas do Hrubieszowa. Po drodze kobiety chciały nas poczęstować jedzeniem ale konwojenci nikogo nie puścili. Część konwoju szła pieszo, a część jechała na koniach.

Ponieważ sowieckie "buty" strasznie mnie otarły dalszy marsz kontynuowałem boso. W Hrubieszowie mnóstwo kobiet wykrzykiwało pod adresem naszych prześladowców. Zostaliśmy zaprowadzeni na dziedziniec Komendy miasta. Tam pod silną strażą trzymano nas do wieczora. Jak się później okazało Komendantem Milicji w Hrubieszowie był wachmistrz z 2 PSK Koszel. Dowództwo AK kładło na niego naciek by nas ratował. Dzięki wachmistrzowi nie wywieziono nas na Sybir. Ów wachmistrz "wywalczył", że pod eskortą polskiej milicji zostaliśmy odprowadzeni do koszar. Tam dano nas pod "opiekę" żołnierzy z Pierwszej Armii WP. To nas trochę uspokoiło, że nie jesteśmy już w "sowieckich łapach". Trzymano nas w koszarach około tygodnia. Codziennie "nawiedzał" nas inny oficer NKWD w towarzystwie polskiego oficera jako tłumacza. Celem tych wizyt było "ogłupienie nas".
Było bowiem tak, że jeden mówił iż jesteśmy bandytami, że protiw krasnoj armii, wojsko burżujów itp. Straszył nas przy tym wyjazdem w zdrowotne rejony ZSRR na "białe niedźwiedzie". Innym razem przyjeżdżał NKWD-dzista, który salutował przed grupą i w ciepłych słowach chwalił AK, mówiąc wy choroszyje bojcy tolko wasze prawitielstwo was obmaniło. Was żeńszczyny ozidali w Grubieszowie s cwietami". Na pytanie czy chcemy iść "protiw Germańcom odpowiedzieliśmy, że chcemy. Zapytaliśmy także, dlaczego traktuje się nas jak bandytów, rabując po nocy. To odniosło skutek, i drugi dzień odnalazły się nasze buty, a zegarki niestety przepadły. I swoje oficerki też odzyskałem ale były pozbawione sztywników.

Następnie zostaliśmy zaprowadzeni przed Komisję poborową, która mieściła się w Hrubieszowie. Na komisji dostałem 3-miesięczne odroczenie, po tym czasie wezwano mnie na powtórną Komisję wojskową do Chełma. Tam jako "niewyszkolony" i po przebytym urazie głowy otrzymałem kategorię D. Nie prostowałem i nie chwaliłem się służbą w żandarmerii, gdyż wiedziałem w jakim "towarzystwie" mogę się znaleźć. Decyzja jak się okazało była słuszna. Część kolegów, których wcielono do wojska trafiło do karnych kompanii, a kilku znalazło się na Syberii w kopalniach węgla.

Zakończenie

Dopiero w 1980 roku, w czasie "Solidarności" otrzymałem zaświadczenie Wojskowej Komendy Uzupełnień w Hrubieszowie o tym kiedy to zostałem powołany do Wojska Polskiego. W 1988 roku na podstawie dwóch świadków, żyjących kolegów z II Dyjonu Żand. oraz zdjęć wyprostowałem w ZBOWID moje dane o służbie, udziale w wojnie i stopniu wojskowym. Wszystko zostało mi uznane. W dniu 11 listopada 1991 r. awansowano mnie na stopień plutonowego.

Będąc obecnie na emeryturze rolniczej znalazłem czas na napisanie wspomnień, gdyż już niewielu z nas żandarmów zostało. Cieszę się ogromnie, że dożyłem czasu kiedy jest znowu Żandarmeria Wojskowa w Wojsku Polskim. Wspomnienia te nie są na pewno dokładne i pełne. Minęło przecież ponad pół wieku. Za te fakty i zdarzenia, których byłem uczestnikiem i świadkiem, a które o opisałem, ponoszę pełną odpowiedzialność.

W czasie pisania wspomnień spotkała mnie jeszcze jedna miła rzecz. Wraz z synem odnaleźliśmy po długich poszukiwaniach moją szablę, którą miałem na wojnie. Pomimo, że przeleżała w ziemi ponad pół wieku jest nadal w dobrym stanie jako świadek tamtych wydarzeń. Jest obecnie pamiątką i rekwizytem do powyższych wspomnień.

Pisał kiedyś legionista Józef Mączka:

"Ze czcią ujmiecie pogięte pałasze
i zawiesicie na ścianach wysoko.
i łzą serdeczną zabłyśnie wam oko -
gdy wam powiadać będą dzieje nasze".

Roman Karczmarczuk
plut. Żandarmerii w stanie spoczynku
czerwiec 1992 rok

Galeria
Kompania mistrzowska Centrum Wyszkolenia Żandarmerii (CWŻ) w Grudziądzu. Lipiec 1939 rok.
Kompania mistrzowska Centrum Wyszkolenia Żandarmerii (CWŻ) w Grudziądzu. Lipiec 1939 rok.
Tadeusz Szymczykiewicz - kapitan Wojska Polskiego, dowódca 1-szej kompanii szkolnej Centrum Wyszkolenia Żandarmerii w Grudziądzu. Zamordowany przez Sowietów w Charkowie
Tadeusz Szymczykiewicz - kapitan Wojska Polskiego, dowódca 1-szej kompanii szkolnej Centrum Wyszkolenia Żandarmerii w Grudziądzu. Zamordowany przez Sowietów w Charkowie
Roman Karczmarczuk na pogrzebie dowódcy AK w Grabowcu Pawła Runkiewicza ps. "Czarny". Maj 1995 rok.
Roman Karczmarczuk na pogrzebie dowódcy AK w Grabowcu Pawła Runkiewicza ps. "Czarny".
Maj 1995 rok.
Roman Karczmarczuk - kapral Żandarmerii Wojskowej 1939 rok
Roman Karczmarczuk - kapral Żandarmerii Wojskowej 1939 rok
space

Zachowaj przeszłość
Nie pozwól aby wspomnienia Twoich bliskich uległy zapomnieniu, a rodzinne archiwum bezpowrotnie przepadło! Spisz relacje swoich bliskich, zeskanuj zdjęcia i dokumenty, a my je opublikujemi i zachowamy dla przyszłych pokoleń.
Rekrutacja do naszej załogi!
Jeżeli interesujesz się historią kampanii wrześniowej, uzbrojeniem, itp. i chciałbyś spróbować swoich sił w pisaniu artykułów na tematy z nimi związane, to skontaktuj się z nami. 
 
Tagi: obrona Warszawy rekonstrukcje 1939 katyń agresja zsrr bitwa pod Mławą bitwa nad Bzurą bitwa pod Mokrą bitwa pod Wizną obrona Westerplatte bitwa w Borach Tucholskich bitwa pod Kockiem 7tp tks kalendarium 1939 bitwa pod Szackiem i Wytycznem organizacja Wojska Polskiego 1939 uzbrojenie niemieckie 17 września uzbrojenie zsrr
 
space
Kampania Wrześniowa 1939 Copyright © 1997-2018      Mapa portalu   |   Kontakt   |   § Zastrzeżenia prawne 
space